W lipcu 2022r. Wydawnictwo Agrafka wznowiło moją powieść „Poprawiny”

    Znana z poprzednich powieści Haliny Grochowskiej “Pokłon” i “Poklask” Zuzanna wkroczyła w dorosłe życie, podejmując, załatwioną za wydziergany przez jej mamę sweterek, pracę urzędniczki. Zdaniem podwórkowych kumoszek w biurze jest cieplutko, czyściutko i wystrojona jak motylek piękność może zrobić karierę. Złapie jakiegoś inżyniera i zostanie potem panią domu, zamiast przez całe życie urabiać się po łokcie w fabryce.
Bohaterowie “Poprawin” przekonają się, jak ich wyobrażenia o małżeństwie i rodzinie mają się do jakże skomplikowanej rzeczywistości lat 70-tych ubiegłego wieku i jak naprawdę jest z sojuszem robotniczo-chłopskim w epoce PGR-ów, do których, jak uważano, wysyła się ostatnich mętów na resocjalizację.

Moi czytelnicy mogą mieć przejściowe trudności z zakupieniem egzemplarza moich „Poprawin”.
Zawarłam umowę na ich wznowienie przez nowe Wydawnictwo „Agrafka”. Przepraszam i proszę o cierpliwość.

Wypowiedź Przewodniczącego Kapituły Konkursowej 25 Lubuskiego Wawrzynu Literackiego prof. Jerzego Madejskiego zamieszczona w pierwszym tegorocznym numerze Pegaza Lubuskiego może okazać się dla mojego pisania przełomowa.

„Poprawiny” nagrodzone

„Poprawiny” nagrodzone !

28 lutego na uroczystej gali w Wojewódzkiej i Miejskiej Bibliotece im. Cypriana Norwida w Zielonej Górze otrzymałam między innymi piękne cacko – Lubuski Wawrzyn Literacki.

Miłość w czasach PRL-u

W ponurych i siermiężnych czasach, gdy szczytem marzeń był Fiat Mirafiori, telewizor i para prawdziwych dżinsów, a zdobycie kilku rolek papieru toaletowego stawało się nie lada wyczynem, romantyczne porywy serca były co najmniej nie na miejscu. Tym bardziej, jeśli rzecz dotyczyła niepokornej, temperamentnej dziewczyny z miasta i wiejskiego chłopaka z PGR-u…
Ta mocno zakorzeniona w realiach Polski Ludowej opowieść o skomplikowanych relacjach rodziców i dzieci, partii i społeczeństwa, robotników i chłopów przenosi czytelnika do świata, który przeminął, a jednak wciąż pozostaje żywy w pamięci kilku pokoleń Polaków. Świata, w którym – mimo sztywno wytyczonych celów, norm i standardów ustroju socjalistycznego – nic nie było tak oczywiste, jak mogłoby się wydawać…

Powiew luksusu wnosiła do biura Bogusia, najlepiej ubrana dziewczyna wydziału. […] Bogusia pierwsza na całym wydziale miała płaszcz z ortalionu, koronkową sukienkę i moherowy sweterek. Płaszcze z ortalionu miała nawet dwa: najpierw taki jak wszystkie, bo koloru butelkowej zieleni, a potem inny, pewnie z Peweksu, bo granatowy. Skórzaną minispódniczkę (z dermy, ale bardzo dobrze udającą skórę) też miała w całym kombinacie pierwsza. Wywoływała wysoką jakością wszystkiego, co miała na sobie, podziw i narzucała dystans. Na pierwszy rzut oka robiła wrażenie takiej, która z byle kim się nie zadaje.

  Fragmenty

„Poważnym utrudnieniem dla działań propagandowo-edukacyjnych kadry, jak się uczestnikom zgrupowania zdawało, była obecność wśród kursantów dwóch Michałów: Małego Michała i Dużego Michała.

Nie dawało się ich przegadać. Psuli zajęcia gorzej niż ostatnie rozrabiaki na lekcjach. Nauczyciel w szkole ostatecznie znalazłby pedagogiczny albo zupełnie niepedagogiczny sposób na uspokojenie mądralińskiego. Wystarczyłoby na przykład tak wyegzekwować wiedzę z prowadzonego przedmiotu, żeby delikwent zdał sobie sprawę, gdzie jego miejsce.

Nie dawało się zignorować wyskoków dwóch Michałów, bo nawet wtedy, gdy prowadzący nie udzielili głosu,ktoś się upomniał, że mają coś do powiedzenia”….

 

Teraz, jeśli mogłaby zostać przez parę minut niezauważona, chętnie pozwoliłaby łzom popłynąć. Szybciutko przeszła skrajem domków letniskowych pod pierwszy lepszy krzak. Siadła pod nim i schyliła się niby nad rozsznurowaną tenisówką. Łzy popłynęły, ale strach, że ktoś może je zauważyć, zmusił dziewczynę do szybkiego opanowania się. Nagle przypomniała sobie wpisane do dziecięcego pamiętnika stare porzekadło:

„Śmiej się przy ludziach, płacz tylko w ukryciu. Bądź lekka w tańcu, lecz nigdy w życiu”.

Zasmuciła się na myśl o tym, kto je napisał.

Ostatnia osoba na świecie, z której zdaniem się liczyła, i pierwsza, której wciąż usiłowała udowadniać, że nie powinna się do jej, Zuzanny, spraw wtrącać, bo jest niedzisiejsza i zupełnie nie zna świata. MATKA – tak bardzo nieżyciowa, że w żadnej sprawie jej zdania córka nie brała pod uwagę. Przynajmniej tak się Zuzannie zdawało, że poglądy matki wcale nie mają na nią wpływu. Dopiero wiele lat później zdała sobie sprawę, toś na sali upomniał się, że ma coś do powiedzenia.

„– Czy dojenie krów jest trudne? – Ni z tego, ni z owego przyszło Zuzannie na myśl.

– Jeśli ktoś lubi zwierzęta i się ich nie boi, to się nauczy dojenia w ciągu kilku minut. Gdy chce.

– Chciałeś?

– Nie chciałem, tylko musiałem. Mama dostała pracę na drugą zmianę i zostawałem w domu jako najstarszy. Pamiętam, że kiedy się przyuczałem, to zachowywałem się tak, jakby wymiona parzyły.

– Ze strachu, że krowa kopnie?

– Z odrazy. Dlatego że to zajęcie babskie. Później, kilka lat później, przyszedł dzień, kiedy przestałem się wstydzić wysiłku, który uznawano za niegodny mężczyzny. Przyszło mi to do głowy w jednej chwili, jak objawienie.”

 

 

  „Kto chciał sobie polepszyć układy w pracy, czyli mówiąc prościej, podlizać się tym, co są wyżej, ten przywoływał wiejskość. Na przykład zakładowa piękność Bogusia przez niedzielne popołudnie smażyła się dzielnie na dachu szopy, ale w obecności pochodzącego ze wsi dyrektora w odpowiedzi na komplement: „Jaka śliczna opalenizna!”, nakłamała jak z nut:

– Byłam wczoraj w Raculi. Po kościele grabiliśmy siano, bo miała być ulewa, i przy tym sianie tak szybko chwyciła opalenizna.